Pierwszy raz zasiadłam w szałasie z samymi mężczyznami. Uśmiechnęłam się sama do siebie, gdy okazało się, że nie będzie kobiet. Bowiem przez ostatnie kilka miesięcy często dowodził we mnie wściekły chłopiec, taki duszek mojej rodziny. I oto proszę, masz bracie towarzystwo na maksa.
Zatęskniłam za kobietami.
Najbardziej poruszające dla mnie było to jak długo i mocno mężczyźni pozostają w głowie, nawet w szałasie potów. Dla mnie szałas jest podróżą w ciele, odczuwam tam wyjątkowo mocno jego słabe punkty i jego potrzeby. Moje ciało potrzebuje ruchu, tańca i śpiewu, dlatego mój wymarzony szałas potów byłby na tyle wysoki, że można by w nim to robić.
Natomiast piękne w tym doświadczeniu było to, że zasiadłam w szałasie razem z moim mężem. Polecam każdej parze takie doświadczenie. Poczułam jak w gorącym powietrzu rozpuszczają się we mnie różne blokady, które utrudniają mi dobre relacje z Romkiem. I chyba po raz pierwszy poczułam w sercu zgodę na to, by czasem zaopiekować się jego Małym Chłopcem. Do tej pory uważałam, że każde z nas samo powinno zająć się swoim wewnętrznym dzieckiem. Ale ostatnio, podczas warsztatu Progi Życia, kiedy Tanna zaproponowała uczestnikom, żeby, jeśli na razie nie mogą, nie potrafią zająć się swoim wewnętrznym dzieckiem, oddali je tymczasowo komuś pod opiekę, zaczęłam zastanawiać się komu ja bym oddała. Moja Mała Justynka sama mi podpowiedziała: Romkowi. I poczułam się dobrze z myślą, że jest ktoś taki na świecie oprócz mnie samej, komu mogę z pełnym zaufaniem powierzyć na moment Małą Justynkę.
A w szałasie zrodziło się mnie miejsce na Małego Romka.
środa, 27 lutego 2013
piątek, 22 lutego 2013
Skąd się wzięła Mamaju
Niedawno miałam grypę. Jednym z jej
objawów był potworny ból oczu , który powodowały pewne linie płaszczyzny, no
właśnie, trudno wytłumaczyć, pewne linie w przestrzeni, zaznaczone poprzez
meble i urządzenia. Najbardziej obrazowo mówiąc bolały mnie kanty i proste tego
świata.
W każdym razie, odczuwając ten ból,
rozmyślałam o moim przyjacielu autyku Adrianie, i o tym jak wyrzucał z pokoju
wszystkie przedmioty, ogałacał go do gołych ścian i materaca. Gdyby był w
stanie unieść materac, wyrzuciłby go zapewne.
Materac przydawał mu się do
skakania. Uwielbiał to robić, mógł tak godzinami. Ja mniej więcej po jednej na
ogół wymiękałam. Kondycja już nie ta.
Adrian uwielbiał się rozbierać i
rzucać butami. Uwielbiał w ogóle rzucać. Kiedyś poszłam z nim na targ.
Niepostrzeżenie (a był bardzo szybki) zwędził piękną brzoskwinię ze stoiska i
rzucił ja przed siebie. Wpadła do torby kobiety stojącej nieopodal. Przeszliśmy
z Adrianem obok bez słów. Ja tłumiłam śmiech. Kobieta wyglądała na zdziwioną.
Adrian nie mówił. Prawie nie używał słów.
Czasem śpiewał. Mam na imię Adrian, tralalalala, mieszkam sobie w lesie,
tralalalala. To on pierwszy nazwał mnie Mamaju. Jak się poznaliśmy, to dużo śpiewałam
z nim i biegałam. A zaczęło się od tego, że go nosiłam na plecach. Takie były
początki naszej znajomości.
Wspominam Adriana, bo przeczytałam
świetna książkę o autyzmie: „Inne, ale nie gorsze
O dzieciach z autyzmem opowiadają
rodzice. Rozmawia Grzegorz Zalewski Wyd.
Linia
Po prostu książka o życiu.
Fascynująca.
Najbardziej porusza mnie pewien
rodzaj specyficznej wnikliwości i poczucia artyzmu dzieci i dorosłych ludzi
określanych szerokim i pojemnym słowem autystyczny. (To słowo kojarzy mi
się z czymś w rodzaju auto-turystyki)
Bartek, jeden z bohaterów książki,
mówi: Jak wstaję o piątej rano, to jestem bardziej wyspany, niż jak wstaję o
siódmej. Im dłużej siedzę w zimnej wodzie, tym mi cieplej. Mam tak samo. A
jednak jego mama mówi o tym jako o przejawie nadmiernie rozwiniętej wyobraźni:
„Czysta abstrakcja.” I też ją rozumiem. O tym właśnie jest ta książka. O próbie
komunikacji, porozumienia się. O tym, że czasem trudno jest zachować otwartość
i szacunek dla takich ludzkich słabości jak potrzeba, żeby wszystko było zawsze
tak samo. Wzrusza mnie ta potrzeba wielu autystycznych osób Właściwie w pewien
sposób wszyscy o tym marzą. O jakimś cudownym porządku, kosmicznej harmonii,
przewidywalności.
Jeden z bohaterów tej książki jest
moim znajomym z fejsbuka, bardzo lubię czytać jego wpisy, jest w nich dużo
bycia tu i teraz, uważności dla nieoczywistości świata, i dużo radości z bycia
tatą i synem. FajnieJ
Nie wszystkim jest tak wesoło, przyznaję.
Zresztą King Kong i jego drużyna też swoje przeszli. Jedna matka mówi, że jak
usłyszała diagnozę, to zapytała się czy może oddać dziecko do adopcji. Rozumiem
ją doskonale. Trud jaki czasem generuje życie z osobą autystyczną, powtarzalność
tego trudu, i bezsilność i złość i spotkanie ze wszystkimi swoimi ograniczeniami
to naprawdę cholernie bolesne uczucia i można powiedzieć: nie, nie dam rady,
pomóżcie mi:)
Ostatnio byłam na wsi, w domu przemiłych, mądrych ludzi. Pani domu
opowiadała o wizycie swoich znajomych z dziećmi, wśród których był chłopiec-
aspergerus. „Nie umiał bawić się z innymi dziećmi. Kilka razy lądował na górze,
żeby się wykrzyczał. A jego mama kilka razy dziennie siedziała przy kominku i
płakała”
Znam to. Mój przyjaciel Adrian,
którego matka porzuciła, gdy był mały, matka zastępcza wymiękła i oddała do
ośrodka, robił takie numery, że naprawdę potrzebny był wybitny spokój
wewnętrzny by go zawsze lubić. Mi osobiście zrobił raz taki. Pojechaliśmy na
wieś do domu znajomych, pięknego, pustego i wielkiego. Ideał dla nas.
Właściciele wywieźli wszystkie meble, bo dom był wystawiony na sprzedaż.
Żyliśmy sobie dość spokojnie i
monotonnie, trochę razem , trochę osobno, jak to z Adrianem. Pewnego popołudnia
czytałam książkę w salonie, gdy nagle poczułam niepokój związany z ciszą w
domu. Wstałam i w przedpokoju spotkałam Adriana, blond niewinność lat siedem,
od stóp do głów umazanego kupą. Z bijącym sercem weszłam do białej sypialni i
oczom moim ukazał się widok, który przeczył prawom fizyki. Nawet sufit był w
gównie. Idealnie białe ściany, żyrandol i materac pokryte były kropkami,
plamkami, łatkami kupy. Pojawiły się we mnie dwa pytania: skąd on tyle tego
wziął i jak dorzucił do sufitu, a potem poczułam w sobie rozjuszoną, dziką,
zalewającą mnie wściekłość, więc szybko złapałam Adriana i zawlokłam w
najdalszy kąt ogrodu, powiedziałam: stój tutaj, aż cię zawołam. Wyjątkowo
posłuchał.
A ja przez następne trzy godziny
myłam ściany i sufit z gówna i rozmyślałam o swoim życiu.
.
Subskrybuj:
Posty (Atom)