piątek, 22 lutego 2013

Skąd się wzięła Mamaju



Niedawno miałam grypę. Jednym z jej objawów był potworny ból oczu , który powodowały pewne linie płaszczyzny, no właśnie, trudno wytłumaczyć, pewne linie w przestrzeni, zaznaczone poprzez meble i urządzenia. Najbardziej obrazowo mówiąc bolały mnie kanty i proste tego świata.
W każdym razie, odczuwając ten ból, rozmyślałam o moim przyjacielu autyku Adrianie, i o tym jak wyrzucał z pokoju wszystkie przedmioty, ogałacał go do gołych ścian i materaca. Gdyby był w stanie unieść materac, wyrzuciłby go zapewne.
Materac przydawał mu się do skakania. Uwielbiał to robić, mógł tak godzinami. Ja mniej więcej po jednej na ogół wymiękałam. Kondycja już nie ta.
Adrian uwielbiał się rozbierać i rzucać butami. Uwielbiał w ogóle rzucać. Kiedyś poszłam z nim na targ. Niepostrzeżenie (a był bardzo szybki) zwędził piękną brzoskwinię ze stoiska i rzucił ja przed siebie. Wpadła do torby kobiety stojącej nieopodal. Przeszliśmy z Adrianem obok bez słów. Ja tłumiłam śmiech. Kobieta wyglądała na zdziwioną.
Adrian nie mówił. Prawie nie używał słów. Czasem śpiewał. Mam na imię Adrian, tralalalala, mieszkam sobie w lesie, tralalalala. To on pierwszy nazwał mnie Mamaju. Jak się poznaliśmy, to dużo śpiewałam z nim i biegałam. A zaczęło się od tego, że go nosiłam na plecach. Takie były początki naszej znajomości.
Wspominam Adriana, bo przeczytałam świetna książkę o autyzmie: „Inne, ale nie gorsze
O dzieciach z autyzmem opowiadają rodzice. Rozmawia Grzegorz Zalewski  Wyd. Linia
Po prostu książka o życiu. Fascynująca.

Najbardziej porusza mnie pewien rodzaj specyficznej wnikliwości i poczucia artyzmu dzieci i dorosłych ludzi określanych szerokim i pojemnym słowem autystyczny. (To słowo kojarzy mi się  z czymś w rodzaju auto-turystyki)
Bartek, jeden z bohaterów książki, mówi: Jak wstaję o piątej rano, to jestem bardziej wyspany, niż jak wstaję o siódmej. Im dłużej siedzę w zimnej wodzie, tym mi cieplej. Mam tak samo. A jednak jego mama mówi o tym jako o przejawie nadmiernie rozwiniętej wyobraźni: „Czysta abstrakcja.” I też ją rozumiem. O tym właśnie jest ta książka. O próbie komunikacji, porozumienia się. O tym, że czasem trudno jest zachować otwartość i szacunek dla takich ludzkich słabości jak potrzeba, żeby wszystko było zawsze tak samo. Wzrusza mnie ta potrzeba wielu autystycznych osób Właściwie w pewien sposób wszyscy o tym marzą. O jakimś cudownym porządku, kosmicznej harmonii, przewidywalności.
Jeden z bohaterów tej książki jest moim znajomym z fejsbuka, bardzo lubię czytać jego wpisy, jest w nich dużo bycia tu i teraz, uważności dla nieoczywistości świata, i dużo radości z bycia tatą i synem. FajnieJ
 Nie wszystkim jest tak wesoło, przyznaję. Zresztą King Kong i jego drużyna też swoje przeszli. Jedna matka mówi, że jak usłyszała diagnozę, to zapytała się czy może oddać dziecko do adopcji. Rozumiem ją doskonale. Trud jaki czasem generuje życie z osobą autystyczną, powtarzalność tego trudu, i bezsilność i złość i spotkanie ze wszystkimi swoimi ograniczeniami to naprawdę cholernie bolesne uczucia i można powiedzieć: nie, nie dam rady, pomóżcie mi:)
Ostatnio byłam na wsi, w  domu przemiłych, mądrych ludzi. Pani domu opowiadała o wizycie swoich znajomych z dziećmi, wśród których był chłopiec- aspergerus. „Nie umiał bawić się z innymi dziećmi. Kilka razy lądował na górze, żeby się wykrzyczał. A jego mama kilka razy dziennie siedziała przy kominku i płakała”
Znam to. Mój przyjaciel Adrian, którego matka porzuciła, gdy był mały, matka zastępcza wymiękła i oddała do ośrodka, robił takie numery, że naprawdę potrzebny był wybitny spokój wewnętrzny by go zawsze lubić. Mi osobiście zrobił raz taki. Pojechaliśmy na wieś do domu znajomych, pięknego, pustego i wielkiego. Ideał dla nas. Właściciele wywieźli wszystkie meble, bo dom był wystawiony na sprzedaż.
Żyliśmy sobie dość spokojnie i monotonnie, trochę razem , trochę osobno, jak to z Adrianem. Pewnego popołudnia czytałam książkę w salonie, gdy nagle poczułam niepokój związany z ciszą w domu. Wstałam i w przedpokoju spotkałam Adriana, blond niewinność lat siedem, od stóp do głów umazanego kupą. Z bijącym sercem weszłam do białej sypialni i oczom moim ukazał się widok, który przeczył prawom fizyki. Nawet sufit był w gównie. Idealnie białe ściany, żyrandol i materac pokryte były kropkami, plamkami, łatkami kupy. Pojawiły się we mnie dwa pytania: skąd on tyle tego wziął i jak dorzucił do sufitu, a potem poczułam w sobie rozjuszoną, dziką, zalewającą mnie wściekłość, więc szybko złapałam Adriana i zawlokłam w najdalszy kąt ogrodu, powiedziałam: stój tutaj, aż cię zawołam. Wyjątkowo posłuchał.
A ja przez następne trzy godziny myłam ściany i sufit z gówna i rozmyślałam o swoim życiu.
.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz