niedziela, 31 marca 2013

Jajka i pistolety

Od rana dzieci biegają z plastikowymi pistoletami i strzelają we mnie wodą. Nie było jajek w sklepie - tłumaczy mąż. - Czekoladowe zające wyparły cukrowe baranki, a pistolety jajka.
Biorę do ręki mały różowy pistolecik i ganiam się z córką, przyklejam się do ściany, przyczajam, celujemy w siebie nawzajem. Jakie to przyjemne. Fuj - mówi hipiska we mnie.
A w ogóle to dość idiotyczne polewać się wodą, gdy za oknem tumany śniegu. Tęsknię za słońcem i wolnością od kurtek, czapek i ciepłych swetrów. Wspominam upalne lato, plac zabaw, zraszacz trawy, Magda z koleżanką rozbiera się do naga i wbiega w strumień wody. Stoję obok z wózkiem i słyszę komentarz kobiety, trzydziestoparoletniej z wyglądu: takie duże dziewczynki i bez majtek biegają, to wstyd, przecież chłopcy patrzą, gdzie wasza mama. Jej sąsiadki z parkowej ławki podzielają jej oburzenie. Dziewczynki (lat prawie sześć) długo ją ignorują, w końcu zakładają majtki z miną: ok, odczep się stara babo. Chwilę później słyszę jak ta sama kobieta mówi do swojego syna, też sześciolatka: no i co robisz baranie, durniu jeden nie psuj tego, już ci nic więcej nie kupię. Jej sąsiadki z ławki kiwają głowami ze zrozumieniem. A ja stoję obok z rosnącym poczuciem niesprawiedliwości, że nie mamy przyzwolenie na nagość sześciolatka, ale mamy przyzwolenie na przemoc wobec niego. Ten stan przypomina mi się, kiedy kilka dni później widzę tę kobietę z synami, jak wręcza im plastikowe karabiny i z dumą przygląda się jak wspaniale do siebie strzelają.
A teraz proszę sama strzelam i to do własnej córki. Muszę się przewietrzyć. Zakładam wielką kurtkę męża, żeby nie utonąć w śniegu i zanurzam się w ciszy. Na ulicach nie ma żywej duszy. Biało, spokojnie, łagodnie, trochę ja we śnie jakimś, właściwie można by to polubić, gdyby nie chłód, ziąb i mróz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz