czwartek, 14 marca 2013

Szkoła demokratyczna

Ledwo co napisałam o wewnętrznych dzieciach i zaraz się pokłóciliśmy. Jak te pary celebrytów, co to pokażą się na okładce kolorowej gazety, a zaraz potem rozwodzą. Takie kłótnie ostre, bez zasad, bez korzystania z całej wiedzy psychologicznej i komunikacji bez przemocy to dar wichrów przednówkowych dla takich stonowanych stoików jak my. Przedwiosenne porządki.
Zaraz potem pojechałam na Północ. Nie sama, a gdzieżby tam, jak zwykle z  moją dwójeczką radosną, pełną wigoru i wdzięku. Nie wkręcaj się mamo - powiedział do mnie mój syn trzyletni na stacji Tczew, gdy go zbyt długo przekonywałam, aby nie biegał z lizakiem w buzi, bo to niebezpieczne. I słowa te brzmiały mi w duszy, gdy w stan zacietrzewienia wprowadzała mnie moja własna mama. Mamazo, o której na pewno tu jeszcze usłyszycie. Od niej na przykład znam takie słowo jak ciafrotać.
A żeby już nie przedłużać mego ciafrotania, chciałam podzielić się z Państwem radosną nowiną. Otóż powstają w kraju naszym pięknym zarodki szkół demokratycznych, jeden w Poznaniu, drugi w Warszawie. Byłam na spotkaniu, poznałam ludzi doświadczonych w pracy z dziećmi, zapaleńców, rodziców którzy nie chcą skazywać dzieci na wyścig szczurów i szukają sposobów wspierania naturalnej ciekawości świata, jaką posiada każde dziecko. Moja mała dziewczynka we mnie skacze pod niebo z radości, że dożyła czasów, kiedy dorośli pragną widzieć, słyszeć i szanować potrzeby dzieci, naprawdę uznawać je za ważne i wartościowe. Mamaju we mnie cieszy się, że odnalazła swoich współmarzycieli, że nie jest samotna w swoich najbardziej dzikich pomysłach. Na przykład takim, żeby zbudować razem z dziećmi szkołę z gliny, słomy i drewna.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz